W maju 1863 roku, 200-osobowy oddział dowodzony przez jednego z najsłynniejszych powstańców Marcina “Lelewela” Borelowskiego, zaatakował w Zaklikowie miejscowe magazyny carskiej straży granicznej i zdobył spore zapasy zaopatrzenia.
Proszę posłuchać o tym cyklu audycji opartych na faktach ale w cudzysłowie. To opowieść mojego dziadka, którą usłyszał od swojego dziadka, uczestnika tamtych wydarzeń. Jego dziadek miał na imię Jan – tak jak ja. Miejsca, gdzie dzieje się akcja też są mi bliskie ale tu kończą się analogi. Gdybym żył w tamtych czasach, to na pewno nie byłaby moja historia. W archiwach Radia Maria są już materiały związane z tą opowieścią ale tam wybrałem jedynie fakty, które pasowały do powstających akurat audycji. Teraz wszystko zebrałem i nagrałem. Oto pierwszy odcinek.
Jesień 1860 rok, trzy lata przed wybuchem Powstania Styczniowego. Kuźnia w zaborze rosyjskim, we wsi Brzóza, w dawnej enklawie Ordynacji Zamojskich na granicy zaborów rosyjskiego i austriackiego – w rejonie wsi Lipa. Brzóza w 1952 roku została wysiedlona, powstał tam poligon wojskowy.
Jaś, (dziadek mojego dziadka) młodzieniec pomagał w kuźni. Kowalem był miejscowy chłop, a Jaś sierotą – mieszkał u Józefa, który gospodarował na ziemi dzierżawionej od Ordynacji Zamojskich – zarządzał też kuźnią. Domostwo nie był dworem szlacheckim ale Jaś gospodarza nazywał Panem, choć tak naprawdę jego pan był kmieciem, który stracił syna w Powstaniu Listopadowym i hrabia Andrzej Zamoyski dał mu w dzierżawę łan ziemi, czyli 30 morg, to prawie 18 hektarów. Taki obszar umożliwiał utrzymanie rodziny, tu różnił się od zagrodników, którzy gospodarowali na polu mniejszym niż ¼ łanana i często dorabiali u kmieci, żeby utrzymać rodzinę. Józef ornego miał tylko 10 morg, reszta to był las. Głównym zajęciem Józefa było pozyskiwanie drewna i karpiny. Drewno wiadomo budulec, natomiast karpina to pnie ściętych drzew, takie co najmniej siedmioletnie. Józef wyrywał je z ziemi i wypalał w dołach bez dostępu powietrza pozyskując smołę i dziegieć sosnowy. Smoła do smarowania kół wozów drabiniastych, a dziegieć pomagał w gojeniu ran. We wsi byli też parobkowie, zwykle bez ziemi i stałego miejsca zamieszkania. Jeden taki mieszkał w jednej izbie z Jasiem i pracował w gospodarstwie jego pana, a Jasia uczył gry na skrzypcach. Jaś szybko przerósł swojego nauczyciela jak chodzi o grę na instrumencie i Józef kupił mu skrzypce. W zimowe wieczory odbywały się koncerty śpiewających skrzypków, które na tańce ściągały młodych z całej okolicy. Jednak bardziej od muzykowania Jan przykładał się do nitowania – w kuźni. Opracował własną metodę łączenia blach przez nitowanie na gorąco. Wieść o jego umiejętności doszła do zarządu Ordynacji Zamoyskich. Kowal nie widział zastosowania dla wynalazku Jasia i jako pomocnika wolał swojego syna. Pan Józef to rozumiał. On stracił swego jedynego syna. Miał jeszcze nastoletnią córkę Basię i żeby przekazać gospodarstwo w męskie ręce, postanowił wydać ją za Jana. Wprawdzie sierotę ale podobno ze szlacheckiego rodu. Jaś wiele mu zawdzięczał. Państwo przygarnęli go po rzezi Galicyjskiej, luty marzec 1846 rok. Chłopi pod wodzą Jakuba Szeli mordowali szlachtę. Zamordowano też rodzinę Jasia. Jego uratował sąsiad, staruszek – chłop, który jeszcze z jego dziadkiem podczas potopu szwedzkiego w bitwie pod Warszawą stawał. Przyprowadził go z Galicji i Jaś zamieszkał u Józefa. Jego żona nauczyła go czytać i pisać, a gdy Jaś podrósł, Józef przykazał kowalowi, aby ten nauczył go rzemiosła. Teraz, gdy Jaś zdał egzamin czeladniczy zdecydowano, że pojedzie do Zwierzyńca i tam w fabryce maszyn rolniczych hrabiego Zamoyskiego, będzie odpowiadał za nitowanie. Pani zauważyła, że ich córka od jakiegoś czasu zupełnie inaczej na Jasia patrzy. Przyjechał po niego Grzegorz. Urzędnik Ordynacji Zamojskiej, były wojskowy. Po rozformowaniu wojska polskiego, po upadku Powstania Listopadowego, służył hrabiemu Zamoyskiemu. Miał niezwykłe konie. Ten którego dosiadał był kary, dla Jasia miał gniadosza. Kupił je okazyjnie od Kozaków dońskich. Co ich Rosjanie z kongresówki za Don odesłali i sprzedać konie pozwolili, wkrótce się przekonali, jaki wielki błąd popełnili. Jaś przytroczył do siodła cały swój dobytek, czyli skrzypce i ruszyli. W bramie stał Pan z Panią i spora grupa młodych parobków. Poprosili, aby Jaś zagrał im jeszcze raz, na pożegnanie. I wtedy Pan Grzegorz zaintonował pieśń z Powstania Listopadowego; „Gdy naród do boju wystąpił z orężem”. Jaś zagrał, a wszyscy zaśpiewali – gdy pieśń kończyli płakali. Tych co wtedy nie wrócili opłakiwali.
Okres zwierzyniecki
Łzy na policzkach Jaśka obeschły dopiero w Zaklikowie, żal mu było wyjeżdżać. Ludzi u których mieszkał traktował jak rodzinę, on widział jak jego rodzinę wymordowali chłopi w Galicji – sąsiedzi, po tym jak jego ojciec zdusił tumult podczas mszy w kościele. Ksiądz z ambony potępił pijaństwo, to się chłopom nie spodobało i po mszy zrównali ich dwór z ziemią. Przeżył tylko on, uratował go starzec, który jeszcze z jego dziadkiem przeciwko Szwedom pod Warszawą stawał. Wyprowadził go z Galicji. Teraz gdy coś wreszcie zaczęło się układać, znowu musiał ruszać w nieznane.
Na noc staniemy w Janowie, powiedział Grzegorz, są tam hotele i domy zajezdne. To duże miasto. Większe od Zaklikowa. W takim jeszcze nie byłem, powiedział Jasiek. W Janowie pomógł Grzegorzowi przy koniach, było za wcześnie na sen. Postanowili odwiedzić szynk, na Starym Mieście. Na ulicach było pełno rosyjskich żołnierzy. Jasiek widział w oczach Grzegorza złość. W szynku nie było lepiej. Wypili po kuflu piwa, Jasiek nie zwyczajny alkoholu stal się bardzo rozmowny. Próbował przekonać Pana Grzegorza, że może to dobrze, że wszędzie jest regularne wojsko. Gdyby w Galicji byli, rozruchy chłopów Jakuba Szeli by stłumili. No tak ale wtedy chłopi by nie przeżyli, powiedział jakiś pan w wytwornie ubrany. Grzegorz wstał, uścisną jego dłoń i poprosił do stołu. Panie hrabio, wiozę świetnego kowala do waszej fabryki w Zwierzyńcu. Andrzej Artur Zamoyski, powiedział pan podając rękę Jasiowi. Jasio też się przedstawił, zrobił to pierwszy raz w życiu i to samemu hrabiemu. Siadajcie Panowie, powiedział Zamoyski – Żyd podał piwo. Widzi Pan Panie Grzegorzu – ludzie zaczynają lubić niewolę. Czas na kolejne powstanie panie hrabio, bo wkrótce nic z naszej Polski nie zostanie. Tamto nasze listopadowe panie Grzegorzu nic nie dało. Zamknięto jedynie granice i sukiennicy co po pożarach miasto odbudowali, teraz się poddali. Trzeba żeby chłopi ruszyli panie hrabio. Wierzy pan, że kosynierzy pokonają regularną armie? Oni muszą nas szanować, panie Grzegorzu, bo inaczej kolejnych praw będą nas pozbawiać. Polskę w sercach trzeba zachować, wszystko co żeśmy zepsuli naprawić i w ten sposób cara władzy pozbawić. Razem wyszli z gospody, karoca zamojskiego bardzo się przydała, bo ziemia Jasiowi spod nóg jakoś dziwnie się osuwała.
W Zwierzynieckiej Fabryce maszyn rolniczych Jasio zdał egzamin mistrzowski, jego nitowanie na gorąco umożliwiało budowę zbiorników ciśnieniowych i kadłubów statków rzecznych. Hrabia Zamojski widział przyszłość w transporcie rzecznym. Miał w tamtym czasie regularną linię na Wiśle z Warszawy do Ciechocinka.
Jan Mieszkał u Pana Grzegorza, przy drodze na Józefów, w jego służbowym mieszkaniu. Pan Grzegorz, jako urzędnik Ordynacji Zamoyskich miał do dyspozycji dom i stajnię. Jan miał u niego wikt i opierunek. Do pracy miał dosłownie kilka kroków, musiał jedynie przejść koło drewnianego podmurowanego dworu i oficyn – dziś Technikum Przemysłu Drzewnego. Fabryka maszyn rolniczych była za strumieniem. Jaś w fabryce odpowiadał za nitowanie. Po pracy zajmował się końmi Grzegorza. Pan Grzegorz musiał często wyjeżdżać ale jak był na miejscu, uczył Jaśka fechtunku i posługiwania się bronią palną i o ile w cięciu łóz by dla Jaśka niedoścignionym mistrzem, to w walce pieszej różnie bywało. Wprawdzie Jan nie był w stanie sparować pchnięć starego wiarusa, szabla jest krzywa i zanim ją odpowiednio sparował, były oficer przekręcił szablę tak, że pióro czyli koniec szabli dotykał Jaśka. Krzyżował więc Jasiek szable i wykorzystując swą siłę nabytą w kuźni, napierał zastawami, czyli tępymi częściami szabli, zaraz za jelcem – gdy jelce się zetknęły, to i twarze walczących się zetknęły, byli w zwarciu. Kiedyś podczas takiego zwarcia Grzegorz poczuł lekkie ukłucie i zobaczył uśmiech na twarzy Jaśka. Odstąpili od siebie i wtedy Grzegorz zobaczył nóż w lewej ręce swego ucznia. Po chwili nóż zniknął. Grzegorz natarł – kolejne zwarcie i kolejne ukłucie. Znowu w lewej ręce Jaśka był nóż. Specjalny mechanizm sprężynowy chował go w rękawie. Pan Grzegorz był pod wrażeniem. Może to nie honorowe ale skuteczne, pochwalił Jaśka i dodał – hrabia Zamoyski sprawił, że nie poszedłeś do carskiego wojska, ćwicz tak dalej – a będziesz oficerem polskiego wojska.
Adwent 1862 rok
Zbliżało się Boże Narodzenie 1862 rok. Święta dla kogoś kto nie ma rodziny są straszne. I wtedy Jasiek dostał pierwszy w życiu list. Znaczek za 10 kopiejek, czyli najtańszy oznaczał, że nie przebył zbyt długiej drogi, kto też mógł do niego napisać. Basia, Panienka Basia! Zaprasza go na święta. Pojedziesz jutro rano, powiedział pan Grzegorz. Od Zamoyskiego dostaniesz konie i prezenty. Hrabia Andrzej Zamoyski tak postanowił. Stawia na pana panie Janie. Rano, gdy wychodził, jego gospodarze żegnali go, jakby już nigdy nie mieli się spotkać. W oficynie przy drodze na Józefów, takiej świetlicy czekał na niego sam Zamoyski. Zapytał, czy byłby zainteresowany ziemią, bo on Ordynat Zamoyski mógłby mu taką ziemię dać ale nie trzeba o nic pytać – na początek trzeba przewieźć kosy przystosowane do nabijania na sztorc. Na wierzchu dla niepoznaki będą normalne kosy i te na miejscu w swojej dawnej kuźni będzie musiał wyprostować – i to jeszcze przed świętami. Dostanie za to majątek, który teraz dzierżawi od Ordynacji pan Józef, Ojciec Basi. I kufer – jest w saniach z przodu, na tyle sań jest skrzynia z rzędem dla obydwu koni z zaprzęgu. Jan chciał zapytać jakiego zaprzęgu i wtedy w oknie zobaczyła sanie zaprzężone w dwa kare konie. Wszystko to pana panie Janie, zaczynamy wielką sprawę, niech Bóg prowadzi, powiedział hrabia żegnając Jana. Jan wyszedł ze świetlicy i ruszył w kierunku swojego zaprzęgu. Nadłożył trochę drogi, chciał podejść do koni z przodu. Już z daleka zaczął do nich mówić. Poklepał je po łbach i dał owsa, który w garści podał mu woźnica. Mimo to, dwa kozackie konie pod siodło, niezwyczajne zaprzęgu nerwowo parskałay. Na saniach słoma, siano, pod nim kosy, z przodu kufer, a z tyły rząd… Ruszył w kierunku Biłgoraja, na górze przed Panasówką zatrzymał konie i otworzył kufer. To co zobaczył zwaliło go z nóg – dosłownie. Przepiękna Szamara, ubiór na wzór węgierski, podbity futrem – podobny do kontusza z bogatym szamerynkiem. Do tego Karabin Colt Root, pistolet Colt Navy. Pan Grzegorz miał takie ale ten pistolet lufę miał okrągłą, a nie heksagonalną. Przymierzył wspaniały pas i rapcie z koalicyjką. Dopiął pochwę z szablą, która należała do tego kompletu. Dobył szabli i wykonał kilka krzyżowych cieć, których nauczył go pan Grzegorz. Świst szabli sprawił, że konie zastrzygły uszami. Widać było, że już to słyszały. I wtedy na klindze zobaczył swój herb. Krzywda, podkowa z krzyżem – od Lubiczów pochodzi, a krzywda, bo na ich krzywdzie powstał. Jego przodek w wojnie ze Szwedami służył panu z pospolitego ruszenia, który tym herbem się pieczętował. Szlachcic ten poległ w bitwie pod Warszawą i dziadek Jaśka, zwykły parobek zajął jego miejsce. Historia zatoczyła koło. Nie miał czasu oglądać reszty, to co było na wierzchu i konie warte było majątek. Ruszył w kierunku Frampola, omijając Biłgoraj. Wieczorem dotarł do Janowa. Tu dał koniom odpocząć, sam też się zdrzemną ale nie korzystał z domu zajezdnego, tylko ze stajni u gospodarza. Chłop o nic nie pytał i nie chciał żadnej zapłaty. Następnego dnia ruszył skoro świt, koło południa zobaczył Zaklików. Kościół pw. Św. Trójcy widać było z daleka. Jan przejechał przez miasto i już wiedział, że on teraz jest pan. Stanął na popas i wszystko to powiedział koniom. Te chyba zrozumiały, bo nawet owsa nie chciały. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy usłyszał ujadanie burka. Pies go poznał, szczekał z radości. W drzwiach ukazał się Pan Józef, uściskał go jak syna i prosił do środka. Razem z Janem i jeszcze dwoma parobkami wnieśli kufer. Sanie do stodoły, a konie do stajni – mają mieć pełne żłoby. Przykazał Józef parobkom. Serce Janowi biło jak parowy młot i wreszcie ją zobaczył. Panienka Basia. Rozpalała pod kuchnią w jego dawnej izbie. Teraz paluszek w ustach trzymała inaczej. Właśnie przyjechała z Warszawy. Jej Rodzice pochwalił się, że Basia służy w Pałacu Zamoyskich – pracuje, sprostowała. Witaj Jaśku powiedziała, całując go w policzek. Trzymali się za ręce, drzwi się zamknęły i zostali sami. Uścisnęli się mocno, Basia aż krzyknęła. Jan myślał, że przesadził z tym uściskiem ale ona położyła sobie jego ręce na swoich biodrach i szepnęła – przytul mnie jeszcze – mocniej! Pokręciła biodrami jak w tańcu i wtedy pocałowała go w usta. Jaśkowi zakręciło sie w głowie. Pójdziemy po jemiołę, powieszę ją u sufitu, będziesz mógł mnie pocałować tyle razy, ile będzie miała owoców. Jasiek bardzo się ucieszył i zaliczkowo pocałował Basię. Ta odwzajemniła pocałunek i mówi. Wezmę ćwierciowy koszyk na tą jemiołę, bo mi się strasznie spodobało całowanie.
Dwa lata temu, zaraz po jego wyjeździe również ona wyjechała. Do Warszawy – powozem, z samym hrabią Andrzejem Zamoyskim. Podobnie jak Jan nitowaniem na gorąco, Basia przekonała do siebie Zamoyskiego znajomością języka niemieckiego. U jej Babci ze strony Mamy, za granicą w zaborze austriackim żołnierze niemieccy kwaterowali. Jak Basia Babcię odwiedzała, po niemiecku z nią rozmawiali. Zamoyski zorganizował jej naukę niemieckiego, uczy się również angielskiego. Mieszka w pałacu Zamoyskich na Nowym Świecie, pomaga przy korespondencji. Aktualnie zajmuje się sporem hrabiego z biskupem Janem Marszewskim, który chce świeckiej władzy dla papieża. Widziała pacyfikację demonstracji 27 lutego 1861 roku, Moskale zabili ucznia z Gimnazjum Realnego Michała Arcichiewicza – znała go. Zginęło wtedy pięciu demonstrantów. Basia dla upamiętnienia tych ofiar ubiera teraz żałobną suknię do wyjścia. Robi tak wiele kobiet.
Mimo to, trzeba powiedzieć, że był to czas odwilży, jak byśmy dziś powiedzieli, również w szkolnictwie. Zaborca po klęsce na Krymie miał inne problemy i przestał młodzież rusyfikować. Wprowadzenie w 1862 roku Ustawy o wychowaniu publicznym w Królestwie Polskim, nie tylko podniosło poziom nauczania ale i cofnęło szkolnictwo do czasów KEN – Królestwa Polskiego.
Jak już przyozdobili izbę jemiołą i wszyscy usiedli przy stole. Zauważyli, że Basia promienieje. Gdy ta zauważyła uśmieszki Rodziców i zazdrość w oczach dziewczyn, jeszcze bardziej się zarumieniła. Wykład dała. Mówiła jaką potęgą Polska była, gdy ze wszystkimi w zgodzie żyła – na koniec zapytała. Dlaczego teraz chcemy tą Polskę pozbawić tego, co mogłoby doprowadzić do tamtego?
Wstała – słuchajcie hrabiego Zamoyskiego, powiedziała, on zna drogę do państwa potężnego – takiego Jagiellońskiego, tolerancyjnego i dumnego. Według niego na przeszkodzie do tego, mamy nie tylko zaborcę rosyjskiego ale i choćby takiego biskupa Jana Moraszewskiego, który chce kraju katolickiego, a dla swoich sądu biskupiego. Nie można dopuścić to tego. Trzeba pamiętać o ofiarach Powstania Listopadowego. I nie powtórzyć błędu tamtego. Ich można pokonać bez starcia zbrojnego. Przegrali na Krymie, są słabi ale nie na tyle, żeby pokonać ich kosami. W Powstaniu Listopadowym straciłam brata mojego, nie chcę teraz stracić Jaśka, przyszłego męża mojego. Ręce na szyję Jaśkowi zarzuciła, ten wstał – Basia uścisku nie puściła – na krześle stanęła. Teraz ich oczy na jednej wysokości były i na Rodziców Basi patrzyły. Jesteśmy z Basią po słowie, powiedział Jan. Nigdy nie nazwałam Was Matką ani Ojcem, choć tak naprawdę byliście dla mnie rodzicami i chciałbym móc Was tak nazywać. Proszę o rękę Waszej córki Basi. Macie nasze błogosławieństwo, powiedział Pan Józef, a Mama Basi dodała. Jak syna żem cię Jasiu chowała, powiedz do mnie mamo, bo teraz możesz. Dziękuję Mamo i Tato – wszyscy płakali – „Za Niemen hen precz”, zaśpiewali.
Wigilia 1862 rok
Jan zamieszkał w swoim dawnej izbie ale teraz sam, jego dawny towarzysz ożenił się. Miał osobne wyjście, więc jego obecność nie była krępująca dla nikogo.
W wigilię 1862 roku skoro świt był w kuźni. Kowal z synem już czekali. Przywitali Jana i o nic nie pytali. Palenisko było rozgrzane, a kosy do przeróbki przygotowane. Kolejno je rozgrzewali i prostowali. Gdy kosy się odpuściły sprawdzali jak dzwonią. Przed żniwami znowu je zakrzywimy, powiedział Franek, syn kowala. Z daleka usłyszeli jamczry. Ryby, jadą powiedział kowal. Zajechały sanie z rybaczówki. Kowal z synem wzięli kilka sandaczy i szczupaka z balii wypełnionej wodą i żywymi rybami, reszta była dla Jana. Mama Basi z dziewkami co u nich mieszkały i w gospodarstw pomagały, bardzo się ucieszyły, jak ryby zobaczyły. Największego amura wzięła panienka. Ten będzie dla Jaśka, sama zrobię w brytfance na oleju, w piecu chlebowym – u niego w izbie. Razem z Jaśkiem sprawili amura, posolili i do rozgrzanego pieca w pokoju Jana włożyli.
Wieczór wigilijny.
Wszyscy zgromadzili się w największej izbie. Prócz Jana, Basi, jej rodziców było troje takich co nie miel domu i mieszkali u państwa pomagając w gospodarstwie. Gospodarz ustąpił miejsca u szczytu stołu Janowi, obok usiadła Basia. Pani domu zapaliła świecę na stole. Basia podała Jaśkowi biblię otwartą na Ewangelii św. Łukasza. Gdy przeczytał o narodzinach Jezusa połamali się opłatkiem; Na szczęście, na zdrowi, na tą dzisiejszą wigilię, abyśmy byli zdrowi, weseli jak w niebie anieli. Abyśmy następnej wigilii doczekali i opłatkiem się łamali. Jasio z Basią po cichu dodali – abyśmy się zawsze tak bardzo kochali. Czerwony barszcz z uszkami, pierogi z kapustą, kluski z serem, ryby smażone, pieczone. Byłteż karp, wtedy jeszvc\cze mało znany ale w stawach Ordynacji Zamoyskich hodowany.
Kolendę zaśpiewamy – zagraj Jasiek poprosiła Basia. Jan poszedł po skrzypce. Po chwili wrócił z workiem prezentów. Ojciec Basi dostał karabin, jego żona zegar z budzikiem, goście rybackie sieci, kołowrotek i małe krosna, a dla Basi był piękny złoty pierścionek z brylantem.
„Wśród nocnej ciszy” zaśpiewali, my dziś, a mamy 2021 rok nie zaśpiewamy kolęndy. Może za rok.
Przygotowania do powstania
Okres do Trzech Króli, to najwspanialszy czas w życiu Jaśka. Codziennie jeździł z Basia konno po lesie. Basia miała spodnie do jazy konnej, przywiozła je z Warszawy. Rosyjscy żołnierze co rejon kordonu granicznego patrolowali, teraz bardziej niż śladów przekroczenia granicy, Basi na koniu wypatrywali. Zaraz po Trzech Królach Basia do Warszawy wyjechała. Karocą Ordynacji Zamoyskich, z urzędnikami.
22 stycznia 1863 rok. Świtało, gdy Pan Józef z Janem i chłopami ruszali do lasu. W planie mieli zrywkę sosnowych dłużyc, które poprzedniego dnia wycięli i okrzesali z gałęzi. Za ich saniami jechały jeszcze dwa chłopskie zaprzęgi i szła spora grupa młodych chłopców z okolicznych wsi, którzy za pomoc przy pracach leśnych, mogli odebrać zapłatę w drewnie opałowym. Pan Józef przymykał oko i w takim opale zdarzały się żerdki dochodzące do 50 szajt – pół kubika, czyli pół jednego metra sześciennego. Nagle konie zarżały, coś było nie tak. Jan jechał wierzchem – kazał się wszystkim zatrzymać i sam ruszył do przodu. Zobaczył ognisko i kilku młodych chłopaków, mieli konie. W odróżnieniu od niego nie byli uzbrojeni. Wy kto, zapytał. My z Warsiawy Panie, tydzień jedziem. Do wojska mielim wezwanie, a ma być powstanie. Bywaj – krzykną Jan na swoich i po chwili chłopi z warszawiakami jedli i pili. Niewiele tego dnia zrobili. Chociaż – sekcję stworzyli. Trzy takie sekcje tworzyły pluton. a trzy plutony szwadron, Takim szwadronem dowodził rotmistrz (kapitan). Marzyli, że kiedyś w polskim szwadronie będą służyli, a na razie Jana swym dowódcą ustanowili i na następny dzień, w tym samym miejscu się umówili. Jan rozkazał, aby chłopi z kosami na sztorc przybyli, a gości z Warszawy przenocowali. Następnego dnia rozpoczęło się szkolenie wojskowe. Jan utworzył dwie grupy. Warszawiacy na koniach ćwiczyli natarcie, a chłopi z kosami obronę. Jan wykorzystał to co Pan Grzegorz mu przekazał. Stawał z bronią w środku podwójnego czworoboku, który tworzyli kosynierzy. Pierwszy rząd klęczał na jedno kolano i trzymał pochylone kosy, drugi rząd stał za klęczącymi i wymachiwał kosami. Chłopaki z szablami, które od Jana dostali, nawet nie podjeżdżali – nazad dawali i zawracali. Następnego dnia zajęcia były jeszcze ciekawsze. Nacierający na koniach mieli piki. Nacierając na czworobok kosynierów nabijali na te piki worki z sianem, przed kosynierami zawracali, a worki z pik zrzucali. Wtedy klęczący kosynierzy te worki atakowali i rozcinali. Te worki to konie, wyjaśnił Jan, tego co z konia spadnie moja kula dopadnie. Jan musiał przerwać takie ćwiczenia, bał się, że dowie się o nich rosyjskie dowództwo, co na granicy kordonu pilnowało. Podzielił zadania. Chłopi mieli kupić trzy świnie – dostali na to pieniądze i czekać na rozkazy. Warszawiaków wziął pod swój dach. Okazało się, że jeden studiował medycynę i ten został cyrulikiem. Wszyscy codziennie mieli szable w ręce, Jan szkolił ich w walce pieszej i na koniu. Zajęcia na koniu obejmowały zarówno lancę i szablę. Lanca to; zbieranie pierścieni i kłucie manekina. Szabla to; cięcie łóz, stojak z gomułą, manekin i pierścienie. Na przełomie stycznia i lutego Jan zebrał swoich ludzi i ruszyli w kierunku Ojcowa.
Pierwsza krew
Dotarli do obozu powstańczego pod Ojcowem, stało tam ponad 2000 powstańców. Takie siły nie mogły być niezauważone i Rosjanie zaczęli powstańców okrążać. Powstańcami dowodził Apolinary Kurowski. Wymyślił, że zajmie Miechów i w ten sposób nie pozwoli zamknąć się w okrążeniu. Miał informacje, że z Miechowa wyszły wojska rosyjskie. Nie sprawdził tego – wyszły, ale inne przyszły. Czekały na powstańców. Jan swoich kosynierów pod dowództwem cyrulika zostawił w obozie. Mieli bronić taboru. Cyrulik dostał długą broń. W razie ataku miał stać wewnątrz czworoboku kosynierów i strzelać do tych, co będą się spod śmierdzących końskich trzewi wygrzebywali. Ani Jan, ani słuchający go towarzysze, czegoś takiego sobie nie wyobrażali. Jan i jego ludzie, co przy taborach nie zostali, konno jako kawaleria na Miechów ruszyli. Na rynku pod ogień karabinów się dostali. Z koni – wydał rozkaz Jan. W bramie konie przywiązali i do kamienicy wparowali. To stąd Moskale do nich strzelali. Tego, co stał przy drzwiach Jan jednym cięciem rozpłatał, pozostali nawet ich nie zauważyli, po chwili wszyscy głowy stracili. Powstańcy z rynku w nieładzie się wycofywali. Ludzie Jaśka ruską broń pozbierali i rozkaz swojego dowódcy – do koni, wykonali. To, co w obozie zobaczyli sprawiło, że z jedzenia do końca tygodnia zrezygnowali, a był wtorek. Nie tak wojnę sobie wyobrażali. Ruscy ich tabor zaatakowali, jego kosynierzy sześć koni im rozpłatali, a tych, co z tych koni pospadali – Rosjanie zabrali. Tak się z Jaśka ludźmi dogadali. To oni niektórym razem z cyrulikiem krew tamowali. Ruscy docenili, że rannych od strzałów cyrulika kosynierzy nie dobili. Bez strat do swej enklawy w Ordynacji Zamoyskich powrócili – 4 karabiny zdobyli. Postanowili, że tym co w Galicji do powstania się szykowali, w przekroczeniu granicy będą pomagali. Oni na partyzantkę się nie pisali.
Przyszła wiosna 1863 rok – któregoś ranka, gdy Jasiek i jego ludzie jak zwykle na ćwiczenia do lasu jechali, rosyjski patrol spotkali. Gotuj, padła komenda, jednak ruscy przejechali, a oficerowie honor Janowi oddali. Wszyscy o ich wyczynie pod Ojcowem opowiadali, ale tego się nie spodziewali. Wieczorem ci oficerowie do Jaśka domu zapukali – cyrulika niby potrzebowali. Jednemu do oka coś wpadło. Gdy w drugiej izbie sobie to wyciągali, Jan sam na sam z rosyjskim oficerem zostali. Pistolety na stół odłożyli. Były identyczne, miały ten sam grawerunek. Było jasne, że obydwaj hrabiemu Zamoyskiemu służyli. Jan dostał zadanie. Przejmie dostawę broni z Galicji. Właśnie planowaną kontrabandę wykryli i jako powstańcy na odbiór się umówili. Ludzie Jana to odbiorą – połowę im przekażą, a oni swoim dowódcom tę broń pokażą. I od tej pory Jan z rosyjskimi oficerami, w małej enklawie Ordynacji Zamoyskich rządzili, choć wcale się tym nie chwalili. Spore ilości broni zdobyli. Jan przekazywał ją jednemu z najlepszych dowódców Powstania Styczniowego Marcinowi Borelowskiemu „Lelewelowi”. Pomagał też w przeżucie powstańczych oddziałów z Galicji, które Borelowski tam organizował. Podczas jednej z takich akcji Jan się zdemaskował. Leopold Cieszkowski- to też dowódca Powstania Styczniowego, wdał się w potyczkę z wojskami carskimi w pobliskim Zaklikowie. Jan i jego ludzie właśnie oddział Lelewela przez kordon graniczny przeprowadzili i razem z ludźmi Cieszkowskiego na ruskich uderzyli. Carskie magazyny straży granicznej w Zaklikowie zdobyli, wtedy Jan i jego ludzie do Borelowskiego dołączyli. Kosynierzy świnie bili i mięso wędzili. Dobrze to robili i wszyscy ich bardzo lubili. Jan i Warszawiacy taborów nie pilnowali, jako kawaleria w bitwach pod Chruśliną 30 maja 1863 roku i pod Biłgorajem 2 września stawali. Szlak bojowy zakończyli następnego dnia – bili się pod Panasówką. Tej bitwy, pod dowództwem Borelowskiego nie przegrali. Jan pierwszy raz zobaczył dowódcę, który choć nie miał wykształcenia wojskowego, to miał wyobraźnię. Po bitwie, gdy już świtało chłopi Jana rannych z cyrulikiem opatrywali, na wozy delikatnie wkładali i do lazaretu w Zwierzyńcu jechali. Wtedy Jan i jego kawalerzyści od samego Borelowskiego rozkaz dostali, aby zabitych pochowali.
Ich towarzysze na Batorz pomaszerowali – i tam swojego dowódcę pochowali. 6 września 1863 roku. Ludzie, którzy o dowodzeniu pojęcia nie mieli, Borelowskiego pod swoją komendę wzięli. Jego rad nie posłuchali, Rosjanie ich okrążyli i rozbili. Marcin „Lelewel” Borelowski zginął od ran.
Jan ze swoimi ludźmi w Zwierzyńcu na dłużej stanęli. Było mnóstwo rannych. Cyrulik w zwierzynieckim lazarecie się przydał, Warszawiacy mu pomagali, a kosynierzy strawę gotowali i kwatery dla rannych organizowali.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.