Wszystkich Świętych w mojej małej Ojczyźnie

 

Jak co roku odwiedziłem groby Bliskich. Stojąc nad grobem Babci patrzyłem na tablicę nagrobną. Obok imienia mojej Babci jest napisane Drąg Bronisław zginą na Majdanku.
Pisałem już o tym, ale powrócę. Powrócę do tragedii wsi Kolonia Łysaków.


13 października 1942 roku przez tą wieś przechodziła grupa ”partyzantów” , czemu cudzysłów? Już wyjaśniam. Mieli rannego, zażądali od Sołtysa konia, gdy ten odmówił zastrzelili go. To oficjalna wersja, ja mam informacje, że zabili go zwykli chłopi, bo uznali, że ten donosi na gestapo. Rzeczywiście Sołtys miał obowiązek raportowania co jakiś czas, inaczej Niemcy zabili by jego i jego rodzinę. Po dwóch dniach Niemcy w odwecie spalili wieś. Gdyby Sołtys dał konia, też pewnie by spalili, takie to były czasy. Napiszę kiedyś o tym szerzej. Pamiętam jak Babcia wyjaśniała mi kiedyś znaczenie skrótu AK – Armia Krajowa, dla babci ten skrót to AK-kury AK-kaczki. Nie dziwi mnie to, jeżeli zabito człowieka, bo ten chciał ratować wieś przed pacyfikacją. Sołtys to jedyna osoba w Polsce, która zawsze była wybierana demokratycznie, nawet za okupacji. Jak widać demokracja nie jest taka zła. Sołtys potrafił przewidywać skutki swoich działań, „partyzanci” nie. 15-stego października 1942 roku spalono wieś, mieszkańców wygnano do szosy. Moi Rodzice przeżyli tą tragedię, byli dziećmi. Opowiadali mi to tak.
Podjechały ciężarówki. Kompania wojska niemieckiego, która pacyfikowała wieś szybko zajęła miejsca w jednej z nich. Mieszkańców ładowano do pozostałych. Ale było za mało miejsca. Dowodzący oficer rozkazał swoim żołnierzom opuszczenie ciężarówki i marsz na piechotę. Niemcy odmówili. Zdenerwowany zabrał tylko mężczyzn, pozostawił kobiety i dzieci. Tak to bałagan w armii niemieckiej i niesubordynacja żołnierzy uratowała moich Rodziców przed śmiercią. Mężczyzn wywieziono bowiem do Obozu Koncentracyjnego na Majdanku i wymordowano. Mnie zdziwiła ta niesubordynacja Niemców i jeszcze coś. Babcia opowiadała mi, że jak ich prowadzili do szosy, jej mąż zwrócił się do jednego z niemieckich żołnierzy po Polsku. Powiedział, że jego syn pognał w las krowy i chciałby go odnaleźć. Ten popatrzył na swojego oficera, stwierdził, że ten nie patrzy i powiedział do Dziadka po Polsku. Idź! Dziadek opuścił kolumnę ale powrócił. Powiedział co z wami to i ze mną. Dziadek ze strony mojego Taty, miał więcej szczęścia. Jego z transportu wyratowała pracodawczyni dziadka. Niemka, o Polsko brzmiącym nazwisku Gawlik, dla której dziadek kopał karpinę. Rodziny tej Pani jeszcze nie odnalazłem. Natomiast rodzinę Niemca mówiącego po polsku do mojego dziadka ze strony Mamy tak. Człowiek ten nie przeżył wojny. Jego rodzina mieszka w Polsce. W okolicach miejscowości Praszka. Kiedyś tam była granica polsko – niemiecka. Ludzie żyli w zgodzie, robili nawet biznesy. Potomkowie wspominanego żołnierza opowiadali mi, jak kiedyś ich rodzice zobaczyli u swojego polskiego sąsiada, po drugiej stronie rzeki Prosny, piękne stado gęsi. Dowiedzieli się, że ich polski sąsiad potrzebuje nawozów sztucznych. Zorganizowali to tak, że nawóz znalazł się na łące Polaka a gęsi na łące Niemców.
Moi rodzice opowiadali mi jak ciężko było za okupacji. Pamiętali. A ja widziałem różnice pomiędzy mną, a moimi kuzynami. Ich dziadek, ten od karpiny, co przeżył. pomógł siostrze Ojca. Mieszkali w Zaklikowie. Mój Tata ożenił się z moją Mamą, a jej Ojciec zginął i była bieda. Dopiero w latach siedemdziesiątych Tata został kierownikiem w tartaku w Zaklikowie i dostał mieszkanie służbowe. Wkrótce zaczęliśmy budować własny dom. Gdy dom stał, sprowadziliśmy Babcię. Nie było jeszcze wszystko wykończone ale Babcia mieszkała i była zadowolona. Kiedyś robiłem wodę w tym domu. Taką z hydrofora. Na tym właśnie hydroforze montowałem ciśnieniomierz, taki zegar. Babcia która wszystko obserwowała, chciała wiedzieć co będzie jak się ten zegar odkręci. Powiedziałem, że coś strasznego. Babcia powiedziała, to nie montuj. Czemu zapytałem, bo jak przyjdą ruskie, to zabiorą – ciasy, oni zawsze zabierali zegarki. Chociaż – mówiła dalej Babcia, był taki jeden, ruski ale mądry, partyzant, dowódca. Widząc maślane oczy Babci opowiadającej o partyzancie, coś mnie tknęło. Zapytałem jak się nazywał, powiedziała, a ja zapisałem na gwarancji pompy wodnej. Włączyłem pompę, kręciła się w złą stronę. Zły nawet nie zauważyłem, że Babcia odeszła pogadać ze swoimi kurami. Teraz odnalazłem to nazwisko, Nikołaj Prokopiuk, wpisałem w Gogle i proszę.
Życiorys:
Był Ukraińcem, urodził się we wsi Samczyki w rejonie starokonstantynowskim, obwodzie chmielnickim, w rodzinie stolarza. Po ukończeniu w 1915 roku szkoły parafialnej, pracował jako parobek. W 1916 roku zdał eksternistyczny egzamin 6-klasowego gimnazjum. Następnie pracował jako tokarz w cukrowni w Starych Sieniawach.
W 1918 roku wstąpił na ochotnika do oddziałów walczących z oddziałami polskimi na Ukrainie. W maju 1920 roku wcielony do Armii Czerwonej do 8 Dywizji Kawalerii Czerwonych Kozaków. Uczestniczy w wojnie polsko-bolszewickiej. Po zakończeniu wojny kierownik biura rekrutacji Armii Czerwonej w miejscowości Reszetowka na Wołyniu.
Od sierpnia 1921 roku w szeregach Czeka, zastępca naczelnika ekspozytury Czeka na rejon starokonstantynowski, od kwietnia 1923 roku komisarz do walki z bandytyzmem samodzielnego oddziału GPU w Szepietówce, do którego zadań należało zwalczenie resztek oddziałów atamana Petlury i grup kontrrewolucyjnych. Następnie w oddziale ochrony granic OGPU w Żytomierzu. Od lutego 1924 roku naczelnik 20 oddziału wojsk ochrony pogranicza w Sławutach, następnie od kwietnia 1929 roku w 24 oddziale wojsk ochrony pogranicza w Mohylewie Podolskim, był odpowiedzialny za prowadzenie działań wywiadowczych na terenie Polski. Od kwietnia 1930 roku starszy inspektor zarządu OGPU (NKWD) na teren Ukrainy, a następnie jego szef. W 1935 roku przeniesiony do Centrali NKWD w Moskwie do Zarządu 1 (wywiad zagraniczny).
Od lipca 1937 do grudnia 1938 roku przebywał w Hiszpanii uczestnicząc w wojnie domowej po stronie republikanów. Był kolejno doradcą dowódcy oddziału partyzanckiego na froncie południowym, a następnie członkiem Rady Wojennej 14 Korpusu Armii Republikańskiej, w skład którego wchodziły wszystkie oddziały partyzanckie wojsk republikańskich.
Po powrocie z Hiszpanii starszy oficer 1 Zarządu NKWD w Moskwie. Od października 1940 roku w Helsinkach, gdzie w ambasadzie ZSRR odpowiadał za działania operacyjne oficerów wywiadu na terenie Finlandii.
Po ataku Niemiec na ZSRR we wrześniu 1941 roku wrócił do ZSRR, gdzie został dowódcą 2 bataliony 2 pułku Samodzielnej Zmotoryzowanej Brygady NKWD. Na czele tego batalionu uczestniczy w bitwie pod Moskwą.
Od listopada 1941 do czerwca 1942 roku naczelnik grupy operacyjnej 4 Zarządu NKWD przy Froncie Południowo-Zachodnim zajmującej się szkoleniem i wysyłaniem grup partyzanckich i sabotażowych na tyły wroga.
W czerwcu 1942 roku został zrzucony na tyłach wroga w rejonie Olewska na czele oddziału specjalnego znaczenia NKWD. Z czasem oddział ten przekształcony w zgrupowanie partyzanckie, zajmujące się działalnością wywiadowczą i dywersyjną. Początkowo zgrupowanie walczyło na terenie Ukrainy, a w styczniu 1944 roku przekroczyło Bug i wzięło udział w walkach partyzanckich na terenie Lubelszczyzny, m.in. w trakcie niemieckiej operacji przeciwpartyzanckiej „Sturmwind”. W tym czasie dowodził wszystkimi oddziałami partyzanckimi, zarówno radzieckimi jak i polskimi w czasie bitwy na Porytowych Wzgórzach.
W lipcu 1944 roku dowodzone przez niego zgrupowanie przeszło w Bieszczady, a następnie na teren Słowacji, gdzie wzięło udział w powstaniu słowackim. Na początku września zajęło przełęcz Ruski Put w Bieszczadach Wschodnich i broniło je do 1 października 1944 roku do momentu dotarcia tam oddziałów Armii Czerwonej.
W dniu 5 listopada 1944 roku za męstwo i odwagę w trakcie wykonywania zadań specjalnych na tyłach wroga został nagrodzony tytułem Bohatera Związku Radzieckiego.
Od października 1944 roku naczelnik 4 Zarządu NKWD. W grudniu 1944 roku został zastępcą szefa specjalnej misji NKWD do Chin, gdzie w latach 1944-1946 uczestniczył w wojnie domowej, będąc doradcą i organizatorem wywiadu i kontrwywiadu chińskiej Armii Czerwonej.
Po powrocie z Chin w lipcu 1946 roku został naczelnikiem Wydziału Spraw Wewnętrznych w Wojskowej Administracji Okupacyjnej Saksonii w Dreźnie. W marcu 1948 roku został zastępcą naczelnika oddziału w Zarządzie ds. walki z bandytyzmem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR. W sierpniu 1950 roku przeniesiony do rezerwy.
Po przeniesieniu do rezerwy aktywnie działał w organizacjach kombatanckich, będąc członkiem Radzieckiego Komitetu Weteranów Wojny. Był także członkiem zarządu Towarzystwa Przyjaźni Radziecko-Polskiej, członkiem Radzieckiego Komitetu Solidarności z Greckimi Demokratami.
Zmarł w Moskwie, gdzie mieszkał. Pochowany został na cmentarzu Nowodziewiczym w Moskwie. Koniec cytatu

Oto człowiek, który w lasach Janowskich walczył z Niemcami. Te lasy, moja mała Ojczyzna, nigdy nie były niemieckie. Bo był Prokopiuk ze swoim oddziałem. To nie była partyzantka w cudzysłowie, 1700 żołnierzy walczyło w okopach, nie były to jakieś pojedyncze akcje, po których Niemcy się mścili na ludności cywilnej. Wysadzali pociągi z zaopatrzeniem dla niemieckiej armii. Pisałem co to oznacza we wpisie o Generale MacArthurze. Tato opowiadał mi, że w takich wysadzanych pociągach czasem jechali żołnierze radzieccy wzięci do niewoli. Uzupełniali oni oddział Prokopiuka, stąd był tak liczny. W wysadzanych pociągach jechała żywność, nie trzeba było zabierać ludziom kur i kaczek. Cenię ludzi myślących, wybiegających dalej niż czubek własnego nosa. Dlatego pojechałem na Porytowe Wzgórze, stoi tam jeszcze pomnik upamiętniający Prokopiuka, jego żołnierzy – i Polaków, którzy w obliczu klęski też walczyli pod dowództwem Prokopiuka. Polacy i Rosjanie leżą tam teraz razem, za pomnikiem, na cmentarzu.

Zapalając im znicze, zobaczyłem starszą Panią. Mogę się mylić ale chyba była ze Zbowidu. Miała na pewno więcej niż 90 lat. Popatrzyła na mnie i mówi, kto im jak ja umrę te znicze tu będzie palił. Ja, odpowiedziałem, a jak umrę mój Syn. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, widząc, że mi nie dowierza, żegnając się ucałowałem Ją w dłoń. Zdałem sobie sprawę, że dawno, bardzo dawno tego nie robiłem. Całowanie w dłoń, czy noszenie garnituru , nie jest proste. Trzeba mieć klasę. Przypomina mi się jeden z naszych polityków, jak pocałował w rękę swego ministra. Tak – to dlatego nie całuję Pań w dłoń.
Kochani – jak będziecie w Lasach Janowskich odwiedźcie pomnik na Porytowym Wzgórzu. Tylko nie mówcie naszym „elitom” gdzie to jest. Znajdą i rozwalą.
Następny wpis będzie o nawróceniu Oficera Ludowego Wojska Polskiego. Proszę przeczytać, już widzę te miny. Nie, to nie o cudzie za sprawą Antoniego Macierwicza, będzie to zupełnie inne nawróceni. No i nie cud. Takie zwykłe, nawet trochę zabawne nawrócenie.

Dodaj komentarz