Fatalny wrzesień 1987

Po ostatnim wpisie otrzymałem wiele zapytań o hauptsturmfuhrera SS Paula Fuchsa, o którym jedynie wspomniałem. Obiecałem, że kiedyś o nim  napiszę. To nieciekawa postać. Wspomniałem o nim w kontekście składania kwiatów przez premiera Mateusza Morawieckiego na grobie żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej w okolicach Monachium. Wymieniony esesman podpisał z Brygadą Świętokrzyską porozumienie. To nie jest coś, o czy warto pisać. Opiszę coś, co moim zdaniem jest ciekawsze i raczej tego się nie „wygugla”.

Początek września 1987 roku to dla mnie bardzo zły czas. Moja dziewczyna Majka leżała w szpitalu i była bardzo chora, leczenie spowodowało, że zaczęła tracić włosy. Nosiła tą swoją chustkę, w której chciała stanąć ze mną przed Papieżem Janem Pawłem II w Tarnowie 9 czerwca 1987 roku. Do spotkania przez jej chorobę nie doszło.

Cieszyłem się, że Marysia pracuje pomimo choroby. Ciągle pisała coś na maszynie, mówiła, że to ściągi dla ministrów premiera Messnera. W sali stała  też  mała deska kreślarska, to była pojedyncza sala. Miało to pewne zalety, mogłem ją delikatnie przytulić i tak trwać godzinami. Dla kilku takich chwil potrafiłem pojechać do Warszawy ponad 200 kilometrów autobusem, nawet w ciągu tygodnia. Najfajniejsze były niedziele. Zwykle pracowałem na drugich zmianach, całą niedzielę mogłem być z Majką. Kiedyś właśnie w niedzielę, usłyszeliśmy na korytarzu szpitala kłótnię. Starsza pani wyzywała personel twierdząc, że jej – żołnierzowi Powstania Warszawskiego należy się miejsce w tym szpitalu. Młody lekarz przepraszał, że nie ma miejsc, a jest bardzo wielu pacjentów, którzy oczekują na wolne łóżko. Popatrzyłem na Majkę – idź Jasiu powiedziała. Wyszedłem i powiedziałem lekarzowi, że maszynę i deskę kreślarską wystawię na korytarz do wnęki, łóżko przytargam  z piwnicy. Lekarz się zgodził. Tylko ruszaj się” pacanie” powiedziała starsza pani. Usłyszałem śmiech Marysi, ja się nie śmiałem, ale łóżko załatwiłem. Panią przyjęli i położyli z Majką. Teraz nie bardzo mogłem przytulić Marysię, ale może  starsza pani pomoże jej, jak mnie nie będzie. Już po chwili moje nadzieje prysły. Pani powiedziała, że właśnie we wrześniu 44 lata temu walczyła w Powstaniu Warszawskim. Gdy zobaczyła papiery nad którymi Marysia pracowała zorientowała się, że pracuje dla rządu. Nazwała Marysię zdrajczynią i oznajmiła, że w czasie powstania to ona by ogoliła jej włosy. Majka wstała, podeszła do pani, popatrzyła w jej oczy tymi swoimi mądrymi oczami, które teraz stały się straszne, zerwała z głowy  chustkę, ogól! – powiedziała. Gdy pani zobaczyła prawie łysą głowę Marysi – zbladła. Teraz lekarz  był jej naprawdę potrzebny. Chciała się wypisać na własną prośbę, ale była tak blada, że zdecydowano pozostawić ją na obserwację. Majka była wściekła. Wtedy zrozumiałem, że lepiej mieć ją po swojej stronie. Majka nawet chora jako wróg, to koniec.  Wzięła kalendarz „Ewa”, taki mały kieszonkowy. Była tam tabela – “Organizacje społeczno-polityczne w latach”. Jasiu, wiesz, którym organizacjom przybywa członków? Pytała mnie, ale mówiła do pani. Wędkarze i ZBOWiD. Podeszła do karty pani, która wisiała na jej łóżku. Była tam data urodzenia. Wynikało z niej, że pani w chwili wybuchu powstania nie miała nawet 10-ciu lat.

Opowiem wam o Powstaniu Warszawskim. Zaczęła mówić drżącym głosem Marysia. Opowiem nie jak Polka, nie zdrajczyni, opowiem, jako Łemk. My Łemkowie zawsze mówimy prawdę, nawet jak jest politycznie niepoprawna. Taka postawa została zrównana z zagrożeniami, jakie niosła działalność band UPA. Dlatego Gomółka rozpieprzył nas po całej Polsce w czasie akcji Wisła, w latach 1947-1950.

W nocy z 15 na 16 września 1944 roku  generał Berling z 3 Dywizją 1 Armii Wojska Polskiego uderzył  na lewobrzeżną, powstańczą część Warszawy, walki trwały do 22-go września.  Stracił ponad 2000  ludzi. Mówicie, że Berling źle dowodził, że to byli niedoświadczeni żołnierze, że uderzenie było nieprzygotowane,  że Ruscy nie pomogli. Ja, jak już mówiłam, jestem pochodzenia Łemkowskiego, mam w rodzinie wielu, którzy są Rosjanami. Gdy wybuchło powstanie w Warszawie, mój wujek Rosjanin został zrzucony ze spadochronem jako dywersant na Kielecczyźnie. Mieli zabezpieczać szturm Berlinga. Tylko likwidacja niemieckich gniazd karabinów maszynowych i snajperów, mogła taki szturm umożliwić. Berling nie mógł liczyć na powstańców. 8 września 1944 roku oddział mojego wujka (Rosjanie) pod dowództwem Iwana Iwanowicza Karawlijewa został zaatakowany przez Brygadę Świętokrzyską w okolicach miejscowości Rzębice, na Kielecczyźnie, przez AK – owców. Dowódca wyszedł  z 40- stoma żołnierzami, 67-dmiu, w tym mój wujek wpadło w ręce AK – owców. Komandos nie idzie do niewoli – zginęli wszyscy. Polacy chcieli kilku przekazać Niemcom, ale przypłacili to trzema zabitymi. Rosjanie będąc związani, bez broni, potrafili zaatakować. Karawljlew to był doświadczony dowódca, nie mógł jednak pojąć, jak Polacy, którym oni szli z pomocą mogli ich zaatakować, a potem wymordować bezbronnych jeńców.  Jest coś takiego jak honor.  Wyobraźcie sobie, że mój wujek i jego koledzy, chociaż Ruskie, wiedzieli co to honor. Zameldowali, że nie mogą wykonać zadania, że trzeba poczekać z uderzeniem, wysłać posiłki, bo zostało ich zbyt mało i są zdekonspirowani. To była elitarna grupa bojowa. Utrata zdolności bojowej przez taką grupę to ogromna strata dla każdej armii. Ich nie można zastąpić inną grupą, bo takiej nie ma.  Wiem to – bo wujek przed śmiercią napisał do cioci, swojej żony list z frontu. Cieszył się, że zostanie przerzucony do Polski z Bałkanów, gdzie ruszyła ofensywa, gdy Niemcy większość swoich sił przerzucili na środkową Wisłę, w rejon Warszawy.  Żeby uderzyć na doborowe oddziały Hermana Geringa, trzeba było podciągnąć siły, zaopatrzenie. Dlatego tu, pod Warszawą ofensywa ruszyła ponad trzy miesiące po upadku powstania. Działania grupy bojowej  mojego wujka, to była doraźna akcja, wymuszona tragedią w powstańczej Warszawie. Ci ludzie przybyli wam na ratunek, a wyście ich wymordowali. Dlatego nie było komu na powstańczym brzegu Wisły przejąć zrzutów broni, wyrżnąć niemieckich snajperów, czy rozpieprzyć gniazda ckm. Berling to wiedział, ale nie mógł czekać aż Niemcy wymordują wszystkich Powstańców. Posłał swych ludzi na pewną śmierć.

Marysia podeszła do pani, popatrzyła jej w oczy i pyta. Ty należałaś do AK? Nie – odpowiedziała pani,  była przerażona. To dobrze – zapamiętaj, że nie należałaś. Zapamiętasz?! Tak. No – jesteś już zdrowa, śpij spokojnie, rano cię wypiszą. Jasiu, jak żołnierz mówi tak? Tak jest! O – a po co żołnierz w szafce ma drzwiczki? Żeby były otwarte! No – ty byłeś w wojsku. Tylko czemu w mojej szafce drzwiczki są zamknięte? Salowa zamknęła, powiedziałem, już bez wojskowej semantyki. Otwórz Jasiu. W szafce było mnóstwo konserw. Gdy pani powstaniec to zobaczyła, nie mogła ukryć swojego zachwytu. Wtedy żywność była na kartki. Majka zwróciła się do niej, ale teraz z szacunkiem, tak normalnie. Proszę sobie brać ile pani chce, jest pani moim gościem.

Ja byłem pod wrażeniem opowieści Marysi. Zapytałem co stało się z tymi komandosami co przeżyli. Majka nie wiedziała. Powiedziała, że gdy w 1984 roku zmarła na Ukrainie jej Ciocia, była na pogrzebie. Tam spotkała jednego z żołnierzy Jwana Iwanowicza Karwalijewa. Ten powiedział jej, że ich dowódca zginął w locie w kosmos, jeszcze przed Gagarinem (12 kwietnia 1961). Potem Ruscy wykonując kolejną próbę, do rakiety wsadzali manekina. Nazywali go Iwan Iwanowicz. On szukał śmierci, mówił ten weteran, czół się winny, że w Warszawie zginęło tylu ludzi. On czół się winny… Zawsze we wrześniu, gdy o Powstaniu Warszawskim mówi się dużo, przypomina mi się ta opowieść Majki.

Gdy przyjechałem do Marysi tydzień później, maszyna do pisania i deska kreślarska stały na swoich miejscach, w sali Majki. Salowa mnie zaatakowała. Tylko ja mogę tu coś zmieniać, zrozumiano! Tak jest! Ty Jasiu wiesz,  że ta baba co ją tu wpuściliście zabrała wszystkie konserwy. Ten co po papiery przychodzi musiał donosić. Z głodu byśmy pozdychali. Salowa objęła mnie i cichutko ze łzami w oczach wyszeptała. Marysia nie ma już włosów. E – to mój chłop, na korytarzu pojawiła się uśmiechnięta Majka. Nasze przywitanie zaczęło wzbudzać zainteresowanie, salowa musiała interweniować. Co się gapisz, krzyczała na jakiegoś lekarza. Wejdźcie do sali, ja tu usiądę i  będę pilnować, żeby nikt nie wlazł.

Gdy już zakończyliśmy przywitanie Majka była zmęczona. Poprawiłem łóżko i dałem jej ogromny pięciolitrowy słój jagód. To moja Babcia podała dla Ciebie, masz zjeść. Jagody były z cukrem, zrobił się sok. Majka zauważyła, że to nie są takie małe czarne jagody, są większe. To „włochynie”, powiedziałem – tak się je u mnie nazywa. Rosną dziko w lesie na takich metrowych krzewach. Mama z Babcią nazbierały dla Ciebie. Nałożyłem tych jagód do kubka i podałem Majce. Bardzo jej smakowały. Weszła salowa, parsknęła śmiechem jak zobaczyła upierdzieloną buzię Majki jagodami.  Moje ty słoneczko, promieniejesz. Fajna ta twoja Chmura, jak się pojawi, ty promieniejesz. Przylazł lekarz, taki co zabronił Majce jeść marynowane gąski, takie grzybki, co moja Mama dla niej kiedyś podała. Przyszedł  zapytać, czy przypadkiem nie przywiozłem marynowanych grzybków. A co, tamte co zabrałeś skończyły się, zapytała salowa. Lekarz tylko spuścił głową. Nie żryjcie tyle jak chlacie. Masz konserwę, jedna musi wam dziś wystarczyć. Majka dała lekarzowi łyżeczkę jagód. Ten posmakował i mówi, to dobre, to jedz Majka. Porwał jeszcze z otwartej szafki drugą konserwę i mówi, do jutra. A ty też ich zostaw, złapał salową i wyprowadził z sali. Salowa nie protestowała, zapytała tylko czy mają wino.

Zostaliśmy sami.

Opowiedziałem Babci o Twoim wujku, co go Akowcy zabili. Babcia powiedziała, że w szturmie Berlinga zaginął bez wieści  brat jej zakatowanego na Majdanku w 1942 roku męża, mojego dziadka. Był kawalerem, miał jej pomóc, jak wojna się skończy. Był dobrym człowiekiem, jak Bronek (mój dziadek), teraz obu nie ma, a ja nawet nie mam gdzie znicza zapalić. Babcia to mówiła,  płacząc jak dziecko.  Płacz przynosi ulgę, ale nie załatwia sprawy. Trzeba Jasiu o tych sprawach mówić, żeby ktoś kiedyś znowu nie musiał płakać.

Pod koniec września Majka opędzlowała jagody i wypiła sok, jej wyniki poprawiły się na tyle, że otrzymała przepustkę ze szpitala. Pojechaliśmy pod pomnik Chwała Saperom, tam zapaliliśmy dwa znicze. Postawiliśmy je na płycie upamiętniającej desant żołnierzy 3 Dywizji 1 Armii Wojska Polskiego. Desant, o którym dziś nikt nie chce pamiętać. Jest też coś o czym ja chciałbym zapomnieć. Podczas tej przepustki Majka zrobiła coś bardzo złego – kiedyś o tym spróbuję napisać

W roku 2005 z Żoną Dorotką i Synem Konradem, wtedy już nastolatkiem, pojechaliśmy do Warszawy – do nowo otwartego Muzeum Powstania Warszawskiego (otwarcie 31 lipiec 2004 rok). Po drodze rozmawialiśmy z Żoną o powstaniu. W naszych czasach, żeby zdać maturę, o Powstaniu Warszawskim trzeba było dużo wiedzieć. Na bank na polskim był temat związany z martyrologią Narodu Polskiego w czasie II wojny światowej. Sama lektura „Kolumbowie Rocznik 20” Romana Bratnego, to było mało. Cieszyłem się, że Syn zachował powagę, gdy na tablicy WARSZAWA od strony Janek, zobaczyliśmy napis „KACZY GRÓD”.  Wtedy Prezydentem Warszawy był świętej pamięci Lech Kaczyński. Zwolennik budowy Muzeum Powstania Warszawskiego. W Warszawie był smród i bród. Ale samo muzeum zrobiło na nas ogromne wrażenie. Multimedia, samolot Liberator, zrekonstruowane kanały, którymi przechodzili Powstańcy. Miałem nadzieję, że to wybije ludziom z głów ”romantyzm”. Żegnając nas młody chłopak, wolontariusz  powiedział, że Ruscy nie pomogli, dlatego powstanie upadło.  Zapytałem, czy wie ilu żołnierzy Berlinga zginęło podczas przeprawy przez Wisłę na pomoc Powstańcom. Nie wiedział. Powiedziałem, że trzy razy tyle co pod Monte Casino. To też nic chłopakowi nie mówiło. Powiedział tylko, że to byli niedoświadczeni żołnierze, dlatego zginęli. Syn zapytał, czy ci młodzi chłopcy i dziewczyny, czasem dzieci, których zdjęcia widział w muzeum,  byli bardziej doświadczeni od żołnierzy Berlinga? Chłopak nic nie odpowiedział.

Pomyślałem wtedy, że temu też przydałaby się terapia Marysi.

Dziś w przededniu Święta Wojska Polskiego słucham Ministra Obrony Narodowej Mariusza Błaszczaka. Mówi, że to Wielkie Święto Naszego Wojska. Wymienił Rycerzy spod Grunwaldu, Husarię spod Wiednia, Żołnierzy Księstwa Warszawskiego, Armię Krajową, Żołnierzy Wyklętych – nie wspomniał o LWP.

Uzupełnię ten wpis jutro w godzinach wieczornych. Opiszę moje wrażenia z obchodów Dnia Wojska Polskiego. Ciągle mam nadzieję, że ktoś wspomni Kościuszkowców w takim dniu.

15.08.2018. Obejrzałem defiladę w Warszawie z okazji Święta Wojska Polskiego. Nic o Ludowym Wojsku Polskim nie było,  naprawdę miałem nadzieję, że ktoś coś wspomni. Mojej Żonie Dorotce najbardziej podobała się Husaria, dwóch było konno, a dwóch maszerowało pieszo. Żona powiedziała, że wyglądają super, bo im tak stoi. Widząc moją smutną minę, przytuliła mnie i mówi, pióropusz. To nie pióropusz, tylko skrzydła, powiedziałem. No ale stoi-ją. Ty, ale Husaria nie chodziła piechotą. Chodziła – powiedziałem, choćby pod Korsuniem i Żółtymi Wodami. Gdzie szli? W jasyr.

Prezydent Andrzej Duda powiedział, że wojsku potrzebne są pieniądze – niesamowite.  Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak pochwalił się, że armia jaki cały rząd PiS-u wzoruje się na Sanacji, Józefie Piłsudskim. Mam nadzieję, że już niedługo, bo to w 1939 roku doprowadziło do klęski. Szkoda, że nie było o Kościuszkowcach, dzięki którym dziś mówimy żołnierz, a nie sołdat. Jeszcze do Pana ministra Błaszczaka, sodomita po rosyjsku to содомит. Myślę, że gdyby nie Kościuszkowcy, nie miałby pan okazji do palnięcia takiej głupoty. Putin nie pozwoliłby u siebie na telewizję taką jak “Trwam”, a te głupoty usłyszał pan tam.

Dodaj komentarz