Sanacja

 

24 marca 2018

 

Posłuchaj mojej opowieści  o moim Teściu i mojej Rodzinie

 

Był dzień 12 października 1986 rok, niedziela. Moja Tancerka leżała w szpitalu w Warszawie na Wołowskiej. W niedzielę nie miała żadnych badań, zamierzałem spędzić z nią cały dzień. Mieszkałem w jej mieszkaniu, gdy wychodziłem rano z bloku ludzie szli do kościoła na poranną mszę. Zaczepił mnie starszy pan, sąsiad, na klatce schodowej, zaczęliśmy rozmawiać. Pan był bardzo zmartwiony chorobą Tancerki. Nagle otworzyły się drzwi mieszkania obok. Niech zdycha czerwone ścierwo, wy.…dalać ludzie chcą spać. Dobrze, że szybko zamkną drzwi bo dziadek laską, jak szablą zamachną i łeb by mu rozwalił. Po schodach schodziły dwie Panie, wystrojone jak do kościoła. Człowieka byś tą lachą zabił ty stary dziadu, i ty do kościoła idziesz? Panu przeszła ochota na mszę, proszę na chwilę do mnie, powiedział. Przykro mi, nie wiem jak mogę was przeprosić za tych ludzi. Powiedział was, nie jesteśmy małżeństwem, nie wymieniliśmy obrączek. Popatrzyłem na jego bogaty księgozbiór. Jedna książka była bardziej zniszczona, widać było, że często jest wyjmowana. „Mały Książę Antoine De Saint-Exupery”. Hym, może nie trzeba obrączek, żeby mówić o nas jak o małżeństwie? Pan kazał Tancerkę pozdrowić i dał dla niej bombonierkę. Trzy dni temu dla niej kupiłem, w PEWEXS –ie.
Gdy dotarłem do szpitala u Tancerki był ksiądz. Trochę mnie to przeraziło. Pan który pilnował drzwi, prosił, żebym poczekał. Zauważyłem ,że się kłócą, e to nie jest spowiedź pomyślałem. Gdy wreszcie wyszedł przywitałem Tancerkę, wyglądała na całkiem zdrową. Gdy zobaczyła bombonierkę strasznie się ucieszyła. Rozpakuj Jasiu i poczęstuj wszystkich. To była duża sala, cały czas siedziały tam pielęgniarki. Tancerka leżała przy oknie za parawanem. Poczęstowałem tych co mogli wziąć czekoladkę i wróciłem pod okno. To ten starszy Pan dał, sąsiad. Wiesz Jasiu to super gość jest. W maju 1926 roku, jak Piłsudski zrobił zamach (12-15 maj 1926 rok) stracił swą narzeczoną. Nie powiedział jak, wiem tylko, że miało to związek z działaniami na jakimś moście. Zginęła gdy niosła meldunki ze sztabu generała Rozwadowskiego, przeciwnika Piłsudskiego. Powiedział mi, że przegrał życie. Popełnił błąd, powinien się ożenić i mieć dzieci, a nie ciągle rozpaczać. Dziś wiem, że moja Marysia nie chciała tej mojej rozpaczy, mówił płacząc. Strasznie chciałem zmienić temat. Słuchaj co ten ksiądz się tak czepiał. Miał pretensje, że nie poleciałam z prymasem Glempem do Kanady. Siódmego miałam z nim lecieć na spotkanie z Polonią. Papież ich opieprzył, bo źle wypadło to spotkanie. Co się stało? Wiesz oni diety schowali do kieszeni, a jajka próbowali gotować w hotelu na żelazku. I co wyszły im na twardo? Nie, prąd w hotelu wypierdzieliło. Ale fajne są jajka na twardo, szkoda, że nie dali mi przepustki. Musiałem wyjść. Przyszła jakaś delegacja murzynów. Po chwili jeden z nich po polsku poprosił mnie. Już idziemy, fajna masz dziewczynę, zazdroszczę ci powiedział na pożegnanie. Myślałem o tym jej sąsiedzie, co ją czerwonym ścierwem rano nazwał. Ona nawet w partii nie była. Blok w którym mieszkała, to był blok należący do Rady Ministrów. Ten palant musiał być partyjny. To wszystko trzeba uzdrowić, powiedziałem. Twój VAT może poczekać. Najpierw trzeba uzdrowić. No to sanacja Jasiu, sanacja to po łacinie uzdrowienie. Polska sanacja zaczęła się przewrotem majowym a zakończyła klęską wrześniową. Józef Piłsudski miał dość nieudolności ministrów. Ale poza tym, że zginęło 379 osób a tysiąc było rannych nic się nie uzdrowiło. Piękne słowo sanacja zostało pohańbione. Solidarność to też piękne słowo, powiedziałem, trzeba mieć nadzieję, że teraz będzie inaczej. Nie będzie Jasiu inaczej, ty to wiesz i ja to wiem, wiedzieli to nasi dziadkowie, tylko naszych rodziców nabrali. Pamiętam jak mój tata kłócił się z dziadkiem gdy ten solidarność sanacją nazywał. To taki sam ch.j tylko w innym opakowaniu, podsumował dziadek. Podali obiad, zjadła sama ale widać było, że się zmęczyła. Podaj mi rękę Jasiu, zbliża się wieczór, będzie ze mną gorzej. Nic nie mów kochanie, będę przy tobie. To był nasz cotygodniowy rytuał. Do Warszawy i z powrotem miałem nocny autobus. Zamiast spać w domu, spałem w autobusie. Każdy wolny dzień spędzałem z Tancerką. Tego wieczoru jednak wcześniej musiałem wyjść. Miałem jeszcze sprawę z tym sąsiadem co ją ścierwem nazwał. Wtedy sądownictwo było takie jak teraz ma być, „ludowe”. Ormowcy z tartaku zawsze mi tłumaczyli, jak nie będzie lekarskiego zwolnienia, nie będzie sprawy, będzie kolegium i grzywna. Teraz gdy byłem z Tancerką, bałem się aresztu, stałem się lepszym człowiekiem. Wszystko sobie zaplanowałem. Dupę skopie i będzie. Zadzwoniłem do drzwi sąsiada, otworzyła żona. Byłem przygotowany. Pieniądze mam dla męża. Oj to proszę dać mnie, on przechla, leży tam. Facet był „nie tomny”. Pracuje ale wziął wypłatę i ma urlop, jest kucharzem, dobrym. No tego nie zaplanowałem. Dałem pani tysiąca, zarabiałem wtedy trzydzieści tysięcy miesięcznie. Zobaczyłem , że pani robi dzieciom kolację. Sypie cukier na chleb i polewa wodą. Kartki mi się skończyły mówi. Widziałem na kredensie kartki żywnościowe. Powiedziałem pani, że muszę wyłączyć lodówkę, jest tam karkówka, słonina i kiełbasa. Pani była przygotowana, wzięła miskę plastikową i mówi, sąsiadka często rozmraża lodówkę, zawsze daje mi co tam akurat jest. Gdy napełniliśmy miskę, musiałem jej pomóc zanieść do jej mieszkania. Wychodząc otrzymałem od jej chłopaków laurki dla Tancerki. Były po angielsku. Pani uczy ich angielskiego powiedziała ich mama. Lubicie angielski zapytałem , tak a najbardziej lekcje, pani daje czekoladki, powiedział młodszy.
Gdy tydzień później gotowałem w mieszkaniu Tancerki barszcz czerwony, przyszedł sąsiad, kucharz. Przeprosił – nachlany byłem, koniec z tym. Przyniósł blender, pożyczył w pracy. Dali mu bo powiedział, że sąsiadka jest chora. Wkrótce blender bardzo się przydał. Pokazał mi coś jeszcze, cukier do barszczu trzeba dodać, odrobinkę.
Dziś z perspektywy lat ja zgadzam się z Tancerką. Jeżeli było coś dobre to ten jej VAT, który Balcerowicz wprowadził w 1993 roku i nasze wejście do Unii Europejskiej (1 maja 2004 roku). Zazdroszczę tym, którym podoba się cała reszta. Kończą się moje zapiski dotyczące Tancerki. Przejrzałem jeszcze raz kalendarze z 1986 i 1987 roku, opisałem wszystko.
Zastanawiam się, który teraz kalendarz wziąć. Wezmę 1990 rok. To rok w którym zmarł mój Teść Tadeusz Strzała Cechmistrz z Mielca. Zmarł 21 grudnia 1990 roku, przemawiając do rzemieślników na spotkaniu opłatkowym. Przepraszam, uniosłem się to były jego ostatnie słowa. Bronił tych którym chciano odebrać lokale w budynku spółdzielni rzemieślniczej w Mielcu. Mówił o tej spółdzielni moja, był jej współzałożycielem i wieloletnim Prezesem. Kilka tygodni wcześniej spotkał się z Lechem Wałęsą, gdy ten był w Mielcu. Pamiętam z jaką nadzieją jechał na to spotkanie. Zazdrościłem mu, zazdrościłem mu tej wiary, że będzie dobrze. On w lutym 1945 roku, jako niepełnoletni dodając sobie lat wstąpił na ochotnika do II Armii Wojska Polskiego, jako żołnierz 34 pułku 8 dywizji uczestniczył w ostatniej fazie  II Wojny Światowej. Brał udział w walkach nad Nysą Łużycką, pod Brądowicami, Rothemburgiem, Horką i Budziszynem (21 – 26 kwietnia 1945 rok). Jak sam mówił – tam było piekło. Wyszedł z okrążenia, walczył jeszcze w Sudetach – szlak bojowy zakończył w miejscowości Ustek. Ciężko było go czymkolwiek zaskoczyć, załamać. Jednak pamiętam, gdy wrócił ze spotkania z Lechem Wałęsą, był załamany. Przytulił mnie, moją Żonę i łamiącym głosem powiedział. Daj Boże, żeby jemu było lepiej. Mówił o naszym nienarodzonym jeszcze synu, Żona była w ciąży. Narodziny naszego syna to była jego ostatnia radość. Cieszył się nim tylko trzy tygodnie.
Ksiądz Kaczor po pogrzebie mojego Teścia, podszedł do mnie i mówi. Jeszcze tydzień temu wspominał twoja byłą żonę. Marudził, że się z nią nie zdążył pogodzić, zgrzeszyłem, to ona miała rację mówił. Z Wałęsą musiałem się spotkać, żeby to zrozumieć, ale lepiej późno niż wcale. Może to dobrze, że Janek został moim zięciem. Jutro Janku wigilia, on już tam ją spędzi, nie będzie z wami ale nie będzie sam, może tam połamią się opłatkiem, pogodzą się. To nie była moja żona. Była, była Janku, była, obrączki to nie wszystko. Dziś wiem, że Ksiądz Kaczor i mój Teść nie wierzyli, że ja po takich przejściach będę dobrym mężem dla Dorotki, córki Pana Strzały. Pewnie mieli rację, zawsze może być lepiej. Zawsze też może być gorzej. Obydwaj leżą na cmentarzu w Chorzelowie. Odwiedzając grób Teścia nie zapominamy o Księdzu Kazimierzu Kaczorze. Biorę Żonę za rękę, no i co? Szybko jednak spuszczam głowę. To już ponad 27 lat jesteśmy małżeństwem. Trochę grzeszków się nazbierało.
Przemiany lat 90 – tych. To będzie następny wpis.

Dodaj komentarz