Pisząc mojego bloga już kilka razy użyłem tego zwrotu. Wybór Karola Wojtyły na Papieża, spotkanie Papieża Jana Pawła II z Wojciechem Jaruzelskim, wybór Lecha Wałęsy na Prezydenta RP, czy przejmowanie władzy przez ludzi z wyobraźnią – tych co w Józefie Piłsudskim nie widzą bohatera.
Dziś też zaczynamy iść w dobrą stronę, to ostatnie z Piłsudskim może się spełnić. Kończąc poprzedni wpis pochwaliłem premiera Mateusza Morawieckiego i ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza za ich postawę po warszawskiej konferencji bliskowschodniej, gdzie my Polacy zostaliśmy obrażeni przez premiera Izraela Benjamina Natanjahu. Ten przemawiając w muzeum Polin powiedział, że “Polacy pomagali zabijać Żydów.” To zostało zdementowane ale później izraelski minister spraw zagranicznych Israel Katz powiedział, że; “Polacy antysemityzm wyssali z mlekiem Matki”. Nasz rząd zajmuje się “wieżami Kaczyńskiego” i ustalaniem list do parlamentu UE, nie ma więc czasu odpowiednio zareagować na izraelskie prowokacje. Jedynie premier Mateusz Morawiecki odwołując nasz udział w spotkaniu Grupy Wyszehradzkiej, które odbyło się w Izraelu powiedział; Polacy obok Żydów i Romów, najbardziej ucierpieli podczas II wojny światowej. Powiedział to, co ja napisałem, gdy opisywałem ucieczkę rządu sanacyjnej Polski po agresji Niemiec na nasz kraj. Skutkiem tego była martyrologii Narodu Polskiego podczas wojny – Kochani.
Gdy dziś patrzę z jakim zaangażowanie eurosceptyczni politycy, którzy czasem nawet nie wiedzą w którym stuleciu Polska stała się członkiem UE, starają się zdobyć mandat parlamentu europejskiego i zwać z Polski, przypomina mi się 1939 rok, a w uszach słyszę tupot koni na moście w Zaleszczykach. Ktoś powie – skąd ja mogę pamiętać jak dudnił most graniczny w Zaleszczykach, gdy zwiewali oficerowie sztabu generalnego i rząd sanacyjnej II RP? Nie przeczytałem tego w przedwojennych książkach, jak Pani Beata Szydło o Katyniu. Ja znałem Marysię – niezwykłą osobę, często wracam do tych dni, kiedy mogłem jej słuchać. Posłuchajmy jej dziś, bo trzeba.
Była wczesna jesień 1986 rok, przyjechaliśmy z Marysią do moich Rodziców do Zaklikowa. Podczas spaceru zauważyliśmy, że na zamku – wtedy to był Dom Harcerza są konie pod siodło. Widziałem w oczach Majki ten niezwykły blask, ona kochała konie. Rano, gdy się obudziłem Majki nie było, to była niedziela, wszyscy spali. Tylko Babcia już rozmawiała ze swoimi kurami, gdy mnie zobaczyła powiedziała – poszła po konie. Poszedłem w kierunku zalewu, na mostku spotkałem Majkę – dwa osiodłane konie, były przywiązane do płotu, a Marysia sprawdzała, czy mogą przejść po cienkich deskach na mostku. Gdy mnie zobaczyła wykrzyknęła – mamy konie! Kupiłaś, zapytałem. Nie pożyczyłam. Zaczęła mnie całować, a to oznaczało koniec rozmowy na temat koni. Nie przejedziemy tędy Jasiu, idź do Mamy, powiedz, że wrócimy na obiad, pojedziemy na twoją Paramę. Tak mówi się na wioskę skąd pochodzą moi Rodzice, to Kolonia Łysaków. Nazwa Parama, to określenie, które powstało, gdy część mieszkańców powróciła z emigracji zarobkowej, przy budowie Kanału Panamskiego – nie zarobili tam, a wielu nie wróciło. Pojechaliśmy na “rzyczki”, tak tą drogę nazywała Babcia, potem dotarliśmy do “gościńca” i do miejsca, gdzie kiedyś stał nasz dom. Rósł tam jeszcze piękny klon i brzoza. Klon pamiętał pożar podczas pacyfikacji wsi w 1942 roku. Następnie drogą “gielnińską” dotarliśmy do szosy w Łysakowie. Obok mojej dawnej szkoły podstawowej pojechaliśmy w kierunku wapiennej góry. Po drodze przejechaliśmy przez drewniany most na rzece Sannie. Konie zastrzygły uszami, gdy głuchy odgłos ich kopyt wystraszył kurkę wodną. Straszne są te odgłosy Jasiu powiedziała Majka – wracamy. Przejechaliśmy jeszcze raz po moście – rzeczywiści odgłos kopyt brzmiał złowrogo. Ten głos Jasiu kojarzy mi się z tragedią Polski. I Marysia opowiedziała mi o tym jak 1939 roku w wyniku działań rządu sanacyjnego staliśmy się podobni Żydom i Romom, co dziś zauważył premier Morawiecki, czyli narodom, które nie miały swojej reprezentacji.
Przez most w Zaleszczykach do Rumuni uciekali ci, którzy jeszcze dwa tygodnie wcześniej krzyczeli; “Nie stanie się nam nic, bo jest z nami Śmigły Rydz”. Sam Rydz – Naczelny Wódz Wojsk II RP nie zwiewał przez Zaleszczyki – bał się ruskich. Wraz ze swoim sztabem i rządem zwiał przez most na Czeremeszu, przez Pokucice. Wilhelm Skibiński, Bukowińczyk i zielonogórzanin opowiadał Majce, że w początkach wojny przedostało się do Rumunii ponad 50 tysięcy żołnierzy polskich, w tym ponad 3600 oficerów i generałów. O ile liczba żołnierzy nie robi wrażenia, to liczna Panów Oficerów już tak. Jadąc szosą w kierunku Zaklikowa, dojechaliśmy w rejon “pijanej góry”, to miejsce gdzie 1942 roku załadowano na ciężarówki mężczyzn po spacyfikowaniu Paramy, zawieziono do Obozu Koncentracyjnego na Majdanku i wymordowano. Jasiu – zapytała Majka, czy jesteś sobie w stanie wyobrazić oficera LWP, który sp…dala gdy wróg w granicach? Nie – Marysiu powiedziałem, wszystko można powiedzieć o naszych “trepach” ale że to cykory nie. Widzisz Jasiu, dziś oficer musi skończyć szkołę oficerską, to nie jest proste. Wielu sanacyjnych oficerów swe awanse miało za coś, trochę jak ja. To nie zawsze wystarczy, żeby być prawdziwym oficerem. Prawdziwym jak Ty Marysiu, powiedziałem.
Gdy dziś patrze na na nazwiska szefów naszego kontrwywiadu wojskowego, czyli służby, która pozwoliła nas skłócić rosyjskiemu wywiadowi GRU, dwa nazwiska się “wyróżniają”. Antoni Macierewicz, który w 2006 roku rozwalił nasz kontrwywiad i dzisiejszy jego szef, Piotr Bączek. Obydwaj panowie nie są oficerami. Ich nikt nie nauczył tego, co pozwala iść na śmiertelny bój. Proszę sobie przypomnieć pana Antoniego Macierewicza po katastrofie Smoleńskiej, jak spierdzielał do Warszawy żeby ukryć co trzeba i gadać co trzeba. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, że to katastrofa z której trzeba będzie zrobić zamach. To mógł być zamach.
Na naszych koniach dojechaliśmy do miejsca, gdzie szosa krzyżowała się z drogą, którą mój Tata w latach 60-tych chodził do pracy – ponad 10 kilometrów. Drogę tą nazywał “na ławę”. Ława to były dwie żerdzie przerzucone przez rzekę Sannę i prowizoryczna poręcz. Było ciężko, rządził wtedy Władysław Gomółka, Polska odbudowywała się po wojennych zniszczeniach. 16 lipca 1960 roku, polski rząd wypłacił Stanom Zjednoczonym 40 milionów dolarów, jako zadośćuczynienie dla amerykańskich Żydów, których majątki pozostały w Polsce. W tamtym czasie była to astronomiczna kwota. Rząd na wychodźctwie, kontynuator sanacyjnych cykorów nie pomagał. Ciągle podburzał ludzi w kraju. Gomółka upadł, nastała epoka Gierka, 1971 rok. Edward Gierek pożyczył dolary i Tata nie musiał do pracy chodzić piechotą. Tartak w Zaklikowie, gdzie pracował otrzymał Żuka, którym dowożono pracowników. Wielu wtedy mówiło, że zaczęło iść w dobrą stronę. Rzeczywiście szło – tak jak dziś, zadłużaliśmy się coraz bardziej. Opowiedziałem Marysi o Bitwie na Porytowym Wzgórzu o radzieckich dywersantach, którzy w Lasach Janowskich stworzyli enklawę wolna od niemieckiego okupanta. Dywersanci są nieodłącznym elementem wojny Jasiu – znała historię ppłk Nikołaja Prokopiuka. Opowiedziała mi jej dalszą część. Po wyjściu z okrążenia Prokopiuk ze swoim wojskiem poszedł na Słowację, Polacy zostali, część poszła do tworzonej właśnie II Armii Wojska Polskiego. Jednak Słowaków należało nauczyć miłości do Polski – Słowacja razem z Niemcami napadła na Polskę. Wtedy podobnie jak dziś byliśmy skłóceni ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Ale że napadną nas Słowacy, nikt nie przypuszczał. Hitler po zajęciu Czech stworzył marionetkową Słowację pod rządami księdza Józefa Tiso. I to własnie państewko rozpierdzielił Prokopiuk po wyjściu z okrążenia na Porytowym Wzgórzu.
Dojechaliśmy do rzeki, potem jej lewym brzegiem do zamku w Zaklikowie. Oporządziliśmy konie, Majka z żalem żegnała niezwykłego ogiera, gdy ostatni raz poklepała go po łbie, moja klaczka nastawiła swój.
W roku 1994 z moją Żoną Dorotką i 4-letnim Synkiem Konradkiem byliśmy u moich Rodziców w Zaklikowie, poszliśmy na zalew, z daleka zobaczyłem garaże w skarpie zamku i konie pod siodło. Wróciły wspomnienia, których tak się bałem. Chciałem zapomnieć o Marysi – wydawało mi się bowiem, że rozpamiętywanie tamtego czasu, źle wpłynie na moje małżeństwo. Chciałem zawrócić ale Żona koniecznie chciała konie zobaczyć. Poszliśmy na zamek, konie były piękne. Nagle zobaczyłem, że jeden z pilnujących koni patrzy na mnie, nasz wzrok się spotkał. Pan zapytał, czy chcemy pojeździć? Podziękowaliśmy, nie mieliśmy ubrań na zmianę. Konradek jednak nie miał z tym problemu i zaczął kombinować jak na konia wejść. Pan pomógł mu i pojechali. Gdy ruszyli synek skomentował – koń działa. Śmiała się tylko Żona, miałem wrażenie, że człowiek prowadzący konia z Konradkiem w siodle wie kto dosiada pięknego araba.
W roku 2001 kupiłem samochód Daihatsu Charade. Trzy cylindrowy diesel o pojemności poniżej 1000 cm3 był niezwykły. Palił coś około 2-óch litrów na sto, a po złożeniu tylnych siedzeń przewoziłem nim małą okleiniarkę wąskich płaszczyzn, ten samochód przypomniał mi Marysię. Opisałem jak w hotelu ” Forum” dostała wizytówkę i miała się z nią zgłosić do Ambasady Japonii. Pojechaliśmy tam któregoś dnia w 1987 roku. Człowiek z którym Majka rozmawiała świetnie mówił po angielsku, nie mieli z tym problemów ale ja mogłem się tylko gapić. Marysia wyjaśniła mi, że Japończycy chcą w Polsce postawić fabrykę samochodów Daihatsu. Próbowała przekonać ich aby część produkcji wykonywali Polacy. Japończyk zaproponował aby pojechać do FSO Żerań i wymienić klapę bagażnika w Polonezie Marysi, miała dziury po kulach. Wziął jeszcze kolegę i pojechaliśmy. Majka wszystko załatwiła i trzech mechaników przyniosło klapę. Jeden z Japończyków zwrócił uwagę, że kolor się różni, choć to ten sam. Ale to był mały problem – nowej klapy nie dało się zamknąć, a starej ponownie zamontować. Dopiero pod blokiem dałem radę przy pomocy sąsiada i siekiery, którą owinąłem szmatą żeby nie uszkodzić lakieru. Żeby Japończycy nie podejrzeli naszej technologii Majka ich spiła, gdy przyszedłem do mieszkania obydwaj leżeli w salonie na kanapie. Muszę jakiś offset załatwić powiedziała. W Dębicy Stomil opony robi zaproponowałem. Trzeba się z tym przespać jasiu, dawaj do łózka. Rano nasi japońscy goście mieli gigantycznego kaca – no “Żytnia” to nie Sake. Gdy wstali zostali pouczeni, że teraz do roboty, śniadanie będzie dopiero po południ, inaczej będzie do zwrotu. Uzgodnili, że Japończycy w ramach offsetu przyślą wykładowców na nasze uczelnie techniczne wraz z laboratoriami do ćwiczeń. Gdy kończyli pisanie wstępnego projektu, ja zajmowałem się garami w kuchni. Jeden trochę doszedł do siebie i poczuł głód, wparował i chciał mi zjeść gotowane jajko co obrałem do sałatki. Pokazałem mu, że Majka nie pozwoliła, ten mi pokazał, że nie widzi. Ja pokazałem, że ona wszystko widzi. Nie rozumiał – pokazałem mu pasyjkę. Widok ukrzyżowanego Chrystusa postawił Japończyka do pionu. Marysia jest jak Bóg, widzi wszystko – powiedziałem. Zrozumiał, odłożył jajko i kłaniając się poszedł do salonu kończyć projekt. Jeżdżąc Charadą zastanawiałem się, co się z tym projektem stało?
Dziś wiem, że nie tylko z tym – o energetyce jądrowej nawet nie będę wspominał. W okresie przemian lat 90-tych zaprzepaściliśmy wiele takich projektów. Patrząc na nasz przemysł samochodowy, który tak naprawdę jest montownią, wspominam pomysł Marysi. Dziś to byłoby już drugie pokolenie inżynierów znających japońską technologię.
Marysia miała swoje niekonwencjonalne metody – to prawda ale to działało. Oficer który nazwał ją natowską ku..ą i dostał za to po ryju, odpowiadał na jej pogrzebie za niesienie trumny. Niósł w pierwszej parze, płakał ale nie pozwalał się zmienić. Gdy się okazało, że do grobu trumnę będą wkładać grabarze, sprawdził czy są ogoleni i mają czyste buty.
Dziś gdy widzę jak posłanka Teraz! Joanna Scheuring-Wielgus, wraz z Przedstawicielami Fundacji “Nie lękajcie się” przekazuje Papieżowi Franciszkowi dokumenty o pedofilii w Polskim Kościele – wiem, że gdyby Marysia nie umarła, te dokumenty już dawno do Watykanu dostarczyliby Polscy Biskupi.
Przewrócono pomnik ks. Henryka Jankowskiego w Gdański, kapelana Solidarności. Został ustawiony ponownie ale myślę, że to nie koniec tej historii. Pamiętam jak w styczniu 1987 roku całowaliśmy się z Marysią w jej biurze. Do drzwi od sekretariatu zapukał jej asystent, oznaczało to, że do Majki chce wejść obcy, swój wchodził bezpośrednio z korytarza. Chłopak zameldował, że dwóch SB-ków chce się z Majka widzieć i nie chcą zostawić broni. Majka zapięła guziki sukienki, przeładowała pistolet w szufladzie – proś powiedziała do przerażonego chłopaka. Płożyła mu ręką na ramieniu i pyta. Tego Napoleona to już całego wypiłam? Została połowa ale ja nie podam. Jesteś wolny, a koniak jest twój. To mogą być ci co mi podziurawili bagażnik Jasiu – uważaj. Weszli dwaj smutni w garniturach. Widać było, że młodszy to oficer, a starszy sierżant w najlepszym wypadku chorąży ale sztabowy, miał naprawdę inteligentną twarz. Oficer zameldował, że do Warszawy przyjeżdża delegacja Solidarności z Gdańska i oni chcieliby aby Marysia się z nimi spotkała. Nie – oni są przestrzeleni, odpowiedziała Majka zdecydowanie. Młody nie zrozumiał, starszy powiedział mu coś na ucho, młody zbladł – panowie oddali Majce honor skinieniem głowy i wyszli. Za pięć trzecia Marysiu, powiedziałem, teraz razem wyrecytowaliśmy ten “piękny” wierszyk “Za pięć trzecia, bierz kapotę, pie…l majstra i robotę”.
Kilka lat później poznałem znaczenie słowa “przestrzeleni”…
Jeszcze raz przeczytałem ostatnie dwa akapity mojego wpisu. One się łączą – pedofilia w kościele katolickim to był dla Maki temat. Wpis “Karate”, nasza wyprawa na grzyby i ta jej propozycja aby znieść celibat.
Brakuje Ciebie Aniołku.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.