Tak powiedział ksiądz, kolega mojej śmiertelnie chorej dziewczyny Marysi 4 października 1987 roku. Zastał nas całujących się w sali szpitalnej, za parawanem. Majkę przenieśli do innego szpitala, teraz znowu wylądowała na dużej sali, gdzie cały czas siedziały pielęgniarki. To była niedziela, Marysia starała się o przepustkę, choć na kilka godzin.
Te słowa księdza zapamiętałem na długo. Miał rację, a to oznaczało, że moje małżeństwo z Dorotką, które zawarliśmy ostatniego dnia 1989 roku, ponad dwa lata po śmierci Marysi, gdzie przysięgałem dopóki śmierć nas nie rozłączy, wydawało się … Bałem się, że mój Teść i Ksiądz Kaczor mogli mieć rację, że ja po takich przejściach, nie nadaję się na męża Dorotki. Postanowiłem, że jako mąż nigdy nie będę wspominał Majki. Mam wiele wad ale jak coś postanowię, zwykle wytrwam w tym postanowieniu. Jako nastolatek, po tym jak kolejny raz dostałem łomot od chłopaków, postanowiłem ćwiczyć każdego ranka – ćwiczę do dziś. Gdy poślubiłem Dorotkę, nie wspominałem Marysi, moi Rodzice bardzo mi w tym pomagali, szczególnie Mama. W Roku 2013 Mama zmarła, na raka. Wielu moich dawnych znajomych przypomniało mi wtedy, że to już druga moja Maria odeszła. Wpadłem w straszne kłopoty, również Małżeńskie. To, że je przetrwałem, to zasługa Dorotki, mojej Żony. W roku 2015, kapoty się kończyły. Byłem z Dorotką na Mszy Świętej w Kościele Świętego Ducha w Mielcu. To nasz Parafialny Kościół, często wspominam w moich wpisach, ten jego niezwykły ołtarz, który tak wiele dla mnie znaczy. Dziękowałem Bogu, że mojego Małżeństwa z Dorotka, też nie rozłączy śmierć, teraz to wiedziałem. I właśnie w tym momencie, przed tym ołtarzem, usłyszałem śpiew dziewczyn z ukraińskiego zespołu „Lubystok”, zaśpiewały po ukraińsku pieśń, “Moja Matko ja wiem”, którą Majka, też po ukraińsku śpiewała mojej Mamie. Śpiewała ślicznie, Mama była zauroczona. Ukraiński to był drugi język Majki, jej Babcia, mówiła tylko po ukraińsku.
Zrozumiałem wtedy, że mogę o niej mówić, a nawet powinienem. Źli politycy właśnie w Polsce doszli do władzy, dokonali zamachu stanu. Muszę pisać o Marysi, bo nie Dorotkę ale Polskę stracę.
Wróćmy jednak do 4 października 1987 roku, do sali szpitalnej. Choroba Majki zaczęła postępować bardzo szybko, z wielu planów należało zrezygnować, wybrać jakieś priorytety. To było straszne. Majka chciała jeszcze pojechać do Łodzi, na koncert Kazimierza Kowalskiego. Gdzieś przeczytała, że w Teatrze Wielkim zaśpiewa Arię Skołuby z III aktu ”Straszny Dwór”. „Ten zegar stary”. Powiedziałem, że on tego nie śpiewa, byłem zazdrosny, ona naprawdę uwielbiała Kowalskiego. Śpiewa – załóż się. A o co? Jak przegrasz to mnie umyjesz, a jak wygrasz, to ja dam ci w nocy buzi – jak zgaszą światło. Pielęgniarki nie pozwalają mi ciebie myć. Załatwimy – poprosiła jedną z pielęgniarek, wyjaśniła zasady zakładu i pani pielęgniarka przecięła. Majka wyciągnęła magnetofon kasetowy, ten co tydzień później dał mi jej ochroniarz i puściła nagranie z roku 1977. Arię Skołuby śpiewał Kazimierz Kowalski, grała Orkiestra Polskiego Radia w Łodzi pod batutą Zygmunta Gzelli. Reszta to był rock Billa Haleya. Jasiu, ta muzyka przypominała mi ciebie i Ojczyznę, gdy przez te wszystkie lata byłam za granicą. Tu Kowalski zaśpiewał źle, chcę usłyszeć go dziś, chcę usłyszeć, czy teraz zaśpiewa dobrze. Pielęgniarka jeszcze raz poszła zapytać lekarza, czy Majka może wyjść na przepustkę. Lekarz zgodził się, że mogę ją umyć ale o przepustce nie ma mowy. Dobre i to, powiedziała Marysia. Ty mi Jasiu zaśpiewasz, zobaczymy, czy ty zrobisz to poprawnie. Cała sala, łącznie z pielęgniarkami i lekarzem to słyszała. Musiałem zaśpiewać. Gdy skończyłem nikt się nie śmiał, to mnie zdziwiło. Była straszna cisza, dopiero po chwili jakaś starsza pani zaczęła bić brawo. Pięknie – pan panie Jasiu wie, kogo powinniśmy się bać. Lekarz i pielęgniarki woleli nie wiedzieć. I wtedy podczas Rozbiorów, po Powstaniu Styczniowym i teraz, sami siebie powinniśmy się bać, wykrzyczała pacjentka. To my sami jesteśmy dla tej Polski największym zagrożeniem. Chciała jeszcze coś powiedzieć ale sił brakło.
Majka prała ręka w kaseciak, fajnie cholera ale się nie nagrało. Kowalskiego skasowało, a ciebie nie nagrało. Musisz mi to kiedyś zaśpiewać jeszcze raz, muszę grata naprawić i nagrać. Nie zdążyła naprawić magnetofonu. Nie zdążyła naprawić bardzo wielu naszych spraw. Dziś wiem, że tylko Ona wiedziała jak to wszystko powinno działać.
Dlatego zaśpiewałem Marysi „Skołubę”, niech oceni, czy dziś wiem kogo powinniśmy się bać. Państwu tego słuchać nie radzę, wystarczy pomyśleć, a potem przestać się bać.
Gdy rano w poniedziałek 5 października 1987 roku w sali szpitalnej przy łóżku Majki zastał mnie ordynator, byłem przerażony. Nie powinno mnie tu być. Ten jednak uśmiechnął się, przywitał się z nami serdecznie i poprosił, żebym wstąpił jak będę wychodził. Wiedziałem, że to będzie zła rozmowa. Dawałem sobie nadzieję, że chodzi o nasze nocne zablokowanie wanny w łazience albo o moje śpiewanie. Teraz Solidarność była legalna. “ormowcy” w tartaku mówili mi, że jak będę się nabijał z Lecha Wałęsy, to zrobią mi kolegium. Było to w kontekście mojej walki z piciem wódy w robocie. Gdy wszedłem do ordynatora ten był bardzo poważny, to źle pomyślałem. Zapytał czy mam wolne. Nie, powiedziałem, ustawiłem trzy zmiany, a jest nas teraz dwóch zmianowych, wiec pracujemy od siódmej do dziewiętnastej, ja zaczynam od dziewiętnastej do rana. Na następny tydzień dam panu zwolnienie. Dziękuję, ja jeszcze nigdy nie byłem na L4, jak trzeba wezmę urlop, nas jest trzech, jeden zmianowy teraz jest na urlopie. Dobrze, weź pan tydzień urlopu. Obydwaj wiedzieliśmy po co ten urlop ale ordynator chciał mi dać nadzieję. Weźcie Jasiu ślub – tu w szpitalu, ja załatwię. Nie musiał mówić dalej, Marysia była piekielnie bogata, żal mu było, że to wszystko dostanie ktoś inny po jej śmierci, a nie ja. Ja z Marysią nie jestem dla jej pieniędzy, powiedziałem. Przepraszam pana panie Janku – właśnie coś zrozumiałem. Ordynator podszedł do regału i z półki zwalił kilka butelek koniaku. Jedna butelka się stłukła, lekarz wziął szmatę i zaczął ścierać. Było to tak niezwykłe, że zaniemówiłem, stałem i patrzyłem jak ordynator sprząta swój gabinet. Gdy skończył, popatrzył na mnie. Otworzę okno, powiedziałem, może śmierdzieć. To nic, niech śmierdzi, moje życie trudniej będzie posprzątać ale muszę spróbować. Pożegnaliśmy się.
Dziś patrzę na Naszego Pana Prezydenta Andrzeja Dudę, jest na antypodach. Wybrał się z wizyta do Australii i Nowej Zelandii. Zdziwił się, że rodacy przywitali go transparentami z napisem “Konstytucja”. To nie są rodzimi działacze KOD-u Panie Prezydencie. To polscy emigranci, tu w czasie II wojny światowej “Pahiatulczycy”, grupa 732 dzieci w większości osieroconych wraz z opiekunami znalazła schronienie. Patrz Pan, przyjęli ich jako uchodźców. Zauważyłem też, że wziął Pan nie swoje buty. To lakierki premiera Mateusza Morawieckiego, to on te okręty może kupić, to jego robota. Poczytaj Pan mojego bloga, tam jest w bardzo prosty sposób wyjaśnione jakie buty ma Pan ubierać, żeby nie gniotły.
Dziś, żeby być dobrym człowiekiem, patriotą, niekoniecznie trzeba wieszać na pomnikach koszulki z napisem „Konstytucja”, wieszają ci co się nie boją. Ale trzeba przestać się bać, bo stracimy Ojczyznę i znowu tylko zegar stary będzie niektórym z nas, ją przypominał. Tylko skąd teraz taki zegar wziąć.
Dostałem wtedy tydzień urlopu, od 12 do 16 października 1987 rok. W jego ostatnim dniu, pochowaliśmy Marysię. Opisałem to we wpisie “Spotkanie po latach”, opisałem tam też mój najlepszy urlop.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.